satrapa satrapa
1125
BLOG

Polsko przeproś Ukrainę za swe zbrodnie i oddaj coś ukradła

satrapa satrapa Polityka Obserwuj notkę 11

Seria ostatnich wydarzeń na linii Polska - Ukraina skłania do tezy, że mamy do czynienia z przełomowym przesileniem we wzajemnych relacjach. Przesilenie to będzie wiązało się z koniecznością przepracowania dawnych urazów, wypracowania nowej świadomości a także relacji między oboma krajami, relacji niekoniecznie partnerskich. NIekoniecznie też z dominującą pozycją Polski. Co więcej - wszystko wskazuje na to, że możemy przegrać kolejną bitwę o pamięć historyczną.

Świat nie ma pojęcia o hitlerowskich zbrodniach na narodzie polskim, niewiele wie o Generalnej Guberni, za to "wie" że Polacy są co najmniej współodpowiedzialni za wymordowanie Żydów. Świat nie ma też pojęcia o ludobójstwach, których ofiarami padali Polacy na Wschodzie - o ich skali i okrucieństwie. Za to może wkrórce się dowiedzieć, że ludobójcami byli właśnie Polacy, a na dodatek okupantami, którymi są po dziś dzień. Wszystko to brzmi bardzo ponuro i smutno, zwłaszcza, że do takiego stanu rzeczy przyłoży rękę endemiczna "piąta kolumna", która od lat działa na rzecz zohydzenia własnej ojczyzny. Obym nie był złym prorokiem, ale jedynym dobrym aspektem całej sprawy może być zerwania bielma z oczy, pomroczności jasnej w sprawie naszego wschodniego sąsiada pod nazwą Ukraina i być może (oby) skończenie z kuriozalnie idiotyczną, skrajnie niebezpieczną, krótkowzroczną i głupią polityką wobec tego kraju, choć tego czegoś właściwie nie da się  nawet nazwać polityką. Moim zdaniem jest to konglomerat sentymentów, myślenia życzeniowego, kompleksów, własnej słabości i specyficznej  poprawności politycznej.

Zaledwie dwa lata po inwazji rosyjskiej na Krym i udzieleniu polskiego bezapelacyjnego poparcia  stronie ukraińskiej, wypływa coraz więcej dramatycznych różnic dzielących Polskę ze wschodnim sąsiadem.

Postawę naszego kraju  mozna porównać do chęci bycia starszą, nobliwą i bogatą siostrą dla rozbrykanej, niegrzecznej dziewczynki. Chcemy prowadzić Ukraińców za rękę, naiwnie wierząc, że oni prowadzić nam się dadzą, a nawet akceptując fakt, że ta młodsza i mniej doświadczona "siostra" co jakiś czas podłoży nam nogę, a na dodatek zarząda części naszego mieszkania.

To wysoce naiwne, kretyńskie myślenie, ma cechy typowego urojenia. Roimy na  temat okoliczności zewnętrznych (Ukraińcy) ale także na temat nas samych (Polacy). Chorobliwe urojenie nie pozwala nie tylko zdiagnozować sytuacji ale również i zdiagnozować samego siebie. Nie umiemy  przyznać, że chęć "opieki" nad Ukraińcami to po prostu wyparte dawno temu pragnienie choćby nominalnego uzyskania pozycji domiunującej, a z drugiej strony kompulsywna potrzeba zbudowania jakiejkowliek "przyjaźni" na dramatycznie różniącym się od Polski mentalnie i cywilizacyjnie - Wschodzie.

Po latach krygowania się Sejm zdołał sklecić bełkotliwą, pełną asekuranckiego słowotoku, usprawiedliwiającą adresata i jednocześnie wyrażającą chęć wspólpracy i przyjaźni uchwałę, w której gdzieś między wierszami udało się przepchnąć słowo: ludobójstwo. Zaznaczając, że owym ludobójstwem zajęli się ukraińscy nacjonaliści (co jest częścią prawdy), nie wspominając nic o zupełnie niebywałej skali sadyzmu i okrucieństwa jakie się dokonało (próżno doszukiwać się podobnego nawet w ogarniętych wojnami domowymi krajach III świata). A przecież mówimy o ludziach żyjacych w XX wieku, którzy katowali własnych sąsiadów, dzielących z nimi miedzę.

Uchwała przeszła w Polsce w wyjątkowych mękach, po rytualnych sejmowych kłótniach i wypowiedziach co niektórych "nowoczesnych" idiotów, że wszystko to hucpa, skłócanie Polaków z Ukraińcami itp. Krok jednakowoż został zrobiony. Wykonany rozkaz "usunięcia" wszystkich o genach polskich z Wołynia dostał swoją adekwatną nazwę - ludobójstwa.

I tu zaczyna się proces wzajemnego poznawania na nowo. Bo Ukraińcy odpowiadają. W jaki sposób?

Prezydent tego kraju Poroszenko wiedział w jakie tony uderzyć. Polaków dobrze jest uraczyć swoim papieżem i baśniami o przebaczeniu, jednocześnie wzbudzając w nich wyrzuty sumienia i poczucie winy. Niech się dalej krygują i samooskarżają za próbę nazwania spraw po imieniu. Dlaczego Polacy nie przebaczają i nie proszą o przebaczenie? - dziwi się Poroszenko.

Ale już inne oficjalne czynniki są  mniej uduchowione. Zamiast dyskusji o prawdzie historycznej jest odebranie sprawy w kategoriach ataku i odpowiedź jako kontratak. A więc polityka.

Ukraiński IPN słowami swego szefa uznał, że działania AK na Ukrainie były symetryczne. Co prawda AK nie przeżynała kobiet piłami do drewna, nie wyrywała dzieciom oczu, nie wkładała genitaliów do ust i w ogóle zaczęła działać do najmniej o rok za późno w stosunku do "heroicznej" walki ukraińskich patriotów przeciwko nieuzbrojonym dzieciom, kobietom i starcom,  ale drugiej stronie nie przeszkadza to nic. Nic też rażąca dysproporcja ofiar oraz fakt, że działania AK w ogóle zostały podjęte z powodu ukriańskiej siprali zbrodni.

Fakty nie mają znaczenia, tymczasem tamtejszy parlament szykuje uchwałę o polskim ludobójstwie Ukraińców w latach 1918 - 1951. Termin ludobójstwo jest pojęciem z obszaru prawa międzynarodowego. Jest to  Zbrodnia przeciwko ludzkości] obejmująca celowe wyniszczanie całych lub części narodów, grup etnicznych, religijnych lub rasowych.

Czy wojna polsko - ukraińska u początków II Rp była ludobójstwem, czy pacyfikacje policji na Ukrainie można nazwać ludobójstwem, pacyfikacje podjęte po aktach terrorystyczny przeprowadzonych przez ukraińskich nacjonalistów? I co najważniejsze - czy takie działania można w ogóle porównać w jakikolwiek sposób do Wołynia, wyjątkowo okrutnej masowej, skrupulatnie przeprowadzanej zbrodni po wydanym konkretnym rozkazie eksterminacji konkretnej grupy etnicznej?

Oczywiście nie.  Brak jakiejkowliek, choćby minimalnej skłonności do przyznania się do faktów, zamiast tego próba odbicia piłeczki, o przebaczeniu (nawet wzajemnym) nie ma mowy. Wszystko to każe się zastanowić się, czy jakikolwiek sensowny dialog z Ukrainą jest możliwy oraz - co mówi nam to o drugiej stronie.

Moim zdaniem uwidacznia rażące różnice kulturowe, mentalnościowe, różnice - być może - nie do przeskoczenia. Nie chcę rozstrzygać czy wynikają one z tradycji wschodniej/prawosławnej versus łacińskiej, czy z mocniejszej sowietyzacji, ale efekt jest taki, że dialog ze współczesną Ukrainą właściwie nie różni się jakościowo od dialogu z Rosją. Warto sobie przypomnieć rosyjskie wypieranie się Katynia i kontr-odpowiedź wskazującą na rzekome ludobójstwo w obozach dla czerwonoarmistów, którzy najechali Polskę.

Tu i tam mamy tę samą pogardę dla wiedzy, celowy brak rozpatrywania spraw w ciągach przyczynowo - skutkowych, zrównywanie jakościowo zupełnie różnych wydarzeń i po prostu kłamstwo, wypieranie się w żywe oczy. Skoro tak, to rodzi się pytanie: dlaczego jednego sąsiada wschodniego traktować jak śmiertelnego wroga, a innego jak sojusznika, skoro na płaszczyźnie mentalnej nie różnią się oni od siebie?

Ktoś odpowie: bo jeden jest duży i zagraża nam, a drugi nam nie zagraża. Nie ma złych zamiarów.

Czy jednak na pewno jest to prawda?

Okazuje się, że ta biedna, zapuszczona Ukraina, która dziś "wstaje z kolan" i zaczyna budować jakieś podstawowe zręby państwowości i tożsamości, ma już "na odcinku polskim" całkiem rozbudowaną politykę historyczną. Zaiste, albo przespaliśmy całe lata, albo jesteśmy idiotami nie doceniając naszych wschodnich "przyjaciół".

Oto czytam, że ukraińscy historycy uznają wschodnie powiaty Polski za tzw. Zakerzonie, czyli rzekome dawne, etniczne terytorium ukraińskie. Co prawda - w żadnym z tych powiatów nigdy nie przeważała ludność ukraińska, ale nie szkodzi to nic, by opowieść o Zakerzońskim kraju (pojęcie stosonwane przez OUN) kontynuować, a nawet organizować różnego rodzaju wiece, marsze i inne - domagające się oddania ziem "etnicznie" ukraińskich.

Wszystko to można oczywiście zbagatelizować. Powiedzieć: a to tylko nacjonaliści, faszyści i inny ciemnogród ukraiński uprawia taką legendę. Nawet jeśli, to nie rozumiem dlaczego obecni decydenci w Polsce nie przykładają tej samej miarki do Ukraińców, co do dajmy na to niemieckiego planktonu w postaci Związku Wypędzonych. W latach pierwszego rządu PIS o Erice Steinbach aż huczało. Teraz o Zakerzonie panuje głucha cisza.

Tymczasem jednak okazuje się, że historia o "etnicznych" "historycznych" ziemiach ukaińskich jest uprawiana także przez oficjalne tamtejsze czynniki. Oto czytam, że ze Lwowa wyruszy ekspedycja na Etnicznie ukraińskie terytorium Zakerzonia. Wiadomość tę podał ukraiński IPN a powtórzył niszowy portal kresy.pl. Duże polskie media nawet o sprawie się nie zająknęły.

A więc i oficjalne czynniki ukraińskie posługują się geograficzno - etniczną terminologią wypracowaną przez UPA. Polska jest więc "w posiadaniu" części Zakerzońskiego Kraju, a Bogu ducha winni mieszkańcy Jarosławia czy Łańcuta myślą, że to nadal Podkarpacie...

Co na to wszystko polski rząd, co na to historycy, media? Dlaczego w drugą stronę nie idzie mocna odpowiedź? Dlaczego w ogóle o sprawie się nie mówi?  Prawdopodobnie za wszystkim stoi swoista poprawność polityczna na "odcinku ukraińskim", która każe przymykać oczy na wszelkie błędy i zaniedbania "rozbrykanej siostrzyczki".

A może to po prostu strach? Strach przed bardziej skoncentrowaną, pewniejszą, szybszą i brutalniejszą reakcją drugiej strony? Patrząc na męki Polaków w walce o pamięć porąbanych siekierami kobiet, dzieci nabijanych na żerdzie płotów, rzeczywiście można podejrzewać oficjalne czynniki o strach. Podczas gdy my nie jesteśmy w stanie bez tonu lukru, usparwiedlwienia i asekuracji wypracować kilku zdań, które nazwą ludobójstwo po imieniu, Ukraińcy za pomocą przekłamań, metodą na bezczelnego reagują stanowczo i szybko. My się wijemy, kłócimy i zastanawiamy, a tam nie dość, że nikt za szlachtowanie Polaków jak bydła nie zamierza przepraszać (nie chodzi o pozoranckie fimiki na YT, tylko oficjalne przyznanie się do popełnionej zbrodni), ale sam oczekuje przeprosin od Polski, co więcej z mniej lub bardziej mocno stawianymi roszczeniami terytorialnymi.

Mamy więc oto taką  sytuację: kraj któremu staramy się pomagać, być rzecznikiem, wspierać w konfilkcie z sąsiadem, dla którego obywateli bezprecedensowo otworzyliśmy własny rynek pracy, ma roszczenia terytorialne wobec Polski, kwestionuje powojenne granice, relatywizuje zbrodnię na niewyobrażalną skalę na kobietach, dzieciach i starcach, wykonaną z konkretnego rozkazu wymordowania konkretnej grupy etnicznej i jeszcze sam uważa się za ofiarę rzekomych polskich zbrodni. Co więcej - szybko rosnący tam ruch nacjonalistyczny nawet specjalnie nie kryje wrogości wobec Polski. O ile to ostatnie można uznać za margines, to już postawy ukraińskiego IPN już nie.

I co na to wszystko w Polsce? NIc. Wielkie, głuche nic.

Wracając na chwilę do Zakerzońskiego Kraju. Proszę zwrócić uwagę na frazeologię: ziemie "historycznie" "etnicznie" ukraińskie. Co Państwu to przypomina? Czy nie brzmi znajomo? Tak, tak - z takimi samymi hasłami podążały na Krym zielone putinowskie ludziki.... Jak idzie nam dialog z Rosją? Mamy prognostyk tego, co czeka nas z Ukrainą.

Niestety batalia o pamięć historyczną, która po części jest też batalią o aktualny układ sił między oboma państwami, może być przegrana, zwłaszcza że podczas, gdy my zachowujemy się jak dziecko we mgle w stosunku do naszego sąsiada, oni świetnie orientują się w specyfice polskiej, wiedzą w jakie tony uderzyć, jak dobrze Lachów rozegrać.

Jak? Ależ tymi samymi znaczonymi kartami, co "reszta świata". Polak ma się okazać nacjonalistą i szowinistą, nietolerancyjnym ciemnogrodzianinem, który wyżywa się także na Ukraińcach i nie widzi swojej belki w oku. Przy "endemicznej" piątej kolumnie wykonanie czegoś takiego będzie banalnie proste. Rezonatory tylko czekają na materiał do przerobienia i wbicia do głów. Przy ponad milionie Ukraińców w Polsce, każda utarczka (nieważne na jakim tle i z czyjej winy) urośnie do wielkiego symbolu polskiego "faszyzmu". Próbkę w tym temacie dał nam już szef związku Ukraińców w Polsce, który płakał w mankiet oczywiście - nie inaczej -  Gazecie Wyborczej:

W Przemyślu i w okolicach Ukraińcy już przejmują rolę Żydów w międzywojniu. Od jakiegoś czasu internet aż huczy: wykupują ziemię i domy, mają biznesy, nieformalnie rządzą miastem, eksploatują i poniżają Polaków (...) Za UPA, za Wołyń, za uchwałę rady miejskiej Kijowa w sprawie bulwaru Stepana Bandery, za to, co komu się wydaje. Zaczynamy się zachowywać jak saper, który myśli tylko o tym, by przypadkowy ruch nie spowodował wybuchu. I tak dalej, i tak dalej.

Polacy będą więc prawdopodobnie wrabiani w faszyzm ten dawny i ten obecny -  także na odcinku ukraińskim.

Co mogłoby nas uratować? Tylko trzeźwość. Trzeźwe, realistyczne, nie życzeniowe spojrzenie na naszego wschodniego sąsiada i dostrzeżenie, że nie różni się on mentalnie specjalnie od innego sąsiada, który jest naszym śmiertelnym wrogiem.

Jak najszybsze zerwanie z iluzją wobec Ukraińców jest zadaniem pilnym. Zamiast mrzonek o "opiece" byciu "adwokatem" Ukrainy w Europie, powinniśmy postawić na asertywne, czytelne, konsekwentne i nastawione na WŁASNY interes polityczny i gospodarczy relacje z sąsiadem. Nowa optyka powinna nam uświadomić, że Ukraińcy być może nigdy nie staną się krajem "europejskim", zwłaszcza że rama takiej koegzystencji w postaci Unii Europejskiej może długo nie przetrwać. Należy wyciągać z tego wnioski. A podstawowy wniosek jest taki, że w naszym interesie NIE JEST mocna Ukraina. Oczywiście nie znaczy to, że mamy popierać jej podbój przez Rosję, ale sytuacja konfliktu tych dwóch krajów? W normalnym układzie powinniśmy próbować ugrać coś dla siebie, a nie bezwiednie żyrować jedną stronę. Innym wątkiem, zasługującym na osobną notkę jest fakt, jak wiele tracimy na braku choćby znormalizowanych stosunków z Rosją. Dziś - co oczywiste - ciężko o normalizację, ale bez jakiegokolwiek pola manewru na wschodzie, tracimy znacznie tak na relacjach z Zachodem, jak  i z Ukrainą.

Czy do kogokolwiek dotrze ten przekaz? Najgorsze jest to, że "ukraińskie otumanienie" przekreśla jakąkolwiek możliwość sensownej dyskusji. Choćby próby zakwestionowania polityki żyrowania każdego ukriańskiego posunięcia są nawet przez prawicowych komentatorów uznawane za działanie prorosyjskie czy wręcz agenturalne (!). A dlaczego nie propolskie?

P.S.

Prawdopodobnie wkrótce rozgrywka wokół Wołynia rozgorzeje na nowo. Wielką rolę do odegrania ma Wojtek Smarzowski i jego film. Mam nadzieję, że reżyser zdaje sobie sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Film ten  ukształtuje powszechny obraz zbrodni na długie lata, może dziesięciolecia. Liczę, że ma też świadomość, że wszelkie niuansowanie przekazu nie tylko, że nie zostanie docenione, ale będzie uznane za słabość i wykorzystane przeciwko Polsce. Oby ten film prezentował polski a nie "poprawny" punkt widzenia.

 

 

satrapa
O mnie satrapa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka